Logowanie
Administratorem Państwa danych osobowych jest Okręgowa Izba Lekarska w Łodzi z siedzibą w Łodzi (93-005) przy ul. Czerwonej 3. Administrator wyznaczył inspektora ochrony danych osobowych, z którym można skontaktować się pod adresem e-mail: iod@oil.lodz.pl
Więcej informacji na temat przetwarzania danych osobowych znajdą Państwo na naszej stronie internetowej w Polityce prywatności.
Mój ojciec prenumerował „Tygodnik Powszechny” od chwili powstania pisma. Gdy nagle zmarł w 1975 roku, postanowiłam kontynuować prenumeratę. Nie było to łatwe – po prostu nie przyjmowano nowych prenumeratorów.
Główny szef wydawnictwa „Prasa Książka Ruch” urzędował w wieżowcu przy Dworcu Kaliskim. Z odnośną prośbą udałam się tam uzbrojona w wizytówki (nazwisko, zawód, specjalizacja, adres domowy, adres miejsca pracy), które jeszcze wtedy robiły jakieś wrażenie. Zakupiłam też duży słomkowy kapelusz i – wystudiowanym gestem modo Hanka Bielicka – teatralnie zdjąwszy go z głowy, rzuciłam na biurko decydenta, drugą ręką kładąc wizytówkę i wygłaszając mowę zaczynającą się od słów: „JA MUSZĘ...”. Nie wiem, jak to się stało, ale poskutkowało. Stałam się właścicielką prenumeraty – pamiętam, nr 5. Z radością i dumą wyjmowałam co tydzień „Tygodnik” ze skrzynki pocztowej.
Za kilka lat świętowaliśmy triumfalnie wybór papieża Polaka. Rozsadził mnie przy tej okazji temperament pisarski. Pełna wzruszenia popełniłam wiersz pt. Pierwsza Msza pontyfikalna Jana Pawła II i wysłałam tekst pospiesznie do... „Tygodnika”. Co prawda nie dostąpiłam zaszczytu wydrukowania, ale otrzymałam odręcznie pisany list od Redaktora z przeprosinami i wyjaśnieniem, że przyszły takie masy wierszy od takiej masy poetów, że nie sposób... Poczytałam sobie za komplement, że chciało mu się do mnie napisać.
Pamiętam swoje wzniosłe frazy: Plac św. Piotra stał się rynkiem krakowskim, toskańskie kolumny strzegły słowiańskiej ciszy kształtem Sukiennic... Powala mnie dzisiaj własna ironia w stosunku do określenia „słowiańska cisza”!
„JA MUSZĘ... Nie wiem, jak to się stało, ale poskutkowało. Stałam się właścicielką prenumeraty – pamiętam, nr 5. Z radością i dumą wyjmowałam co tydzień »Tygodnik» ze skrzynki pocztowej”.
Kiedyś, po jakiejś bardzo łagodnie krytycznej uwadze papieża w stosunku do „Tygodnika”, wycofano pismo ze sprzedaży „przykościelnej”. Zagadnęłam o to sprzedawcę w przedsionku kościoła Jezuitów w Łodzi. Prawie zapluł się z wściekłości w odpowiedzi: „Turowicz! Turowicz! Przecież on Michnikowi rękę potrafi podać!”.
Ostatni raz „na żywo” widziałam Redaktora w 1980 roku w Lublinie, przy okazji pierwszej po wielu latach wizyty Czesława Miłosza w ojczyźnie. Stał z jasnym płaszczem przewieszonym przez ramię kilka metrów ode mnie i – na wszelki wypadek – uśmiechał się do przechodzących osób.
Zmarł w 1999 roku. Spoczywa wraz z żoną Anną na cmentarzu w Tyńcu. Jest tam klasztor benedyktynów, gdzie swego czasu słynny był ojciec Leon Knabit, który w swoje piękne kazania wplatał wesołe wierszyki, np.: że Pan Bóg jest dowcipny, każdy się przekona, bo stworzył żyrafę i ojca Leona...
W tymże klasztorze można było zamawiać noclegi. Kiedyś próbowałam, ale od zakonnika w kantorku uzyskałam odpowiedź, że kobiet tam nie przyjmują. Na moją uwagę, że przed chwilą widziałam meldującą się tam grupę zakonnic – padła odpowiedź: „To zakonnice, a nie kobiety”.
Wracając do cmentarza – odwiedziłam grób na początku XXI wieku. Wychodząc, zwróciłam uwagę na grupkę nieco zagubionych osób przy wejściu. Uśmiechnęłam się do nich: „Z pewnością szukają państwo grobu Jerzego Turowicza. O tam, na lewo – z daleka widać wielki głaz”. Miałam rację. Podziękowali i poszli we wskazanym kierunku.
Panaceum 9/2025